Comentarios
8 years ago
Stare śmieci zbieram w stare szafyDzieciaki klną na stare babyJa się kłaniam - już tak długo się znamyTyle wariantów chorób i pogódŻycie kręci się wokół porodów i zgonówWe wnykach dogorywa młodośćMoje korzenie przechodzą przez oczodoły czaszekWiją się w żebrach, jestem zbyt świadomy czasem nieszczęściaPrzez chwilę widzę twoje oczy jak gwiazdyI to przemija - jestem sam jak każdyLecz młode dłonie znów zbierają moje kwiaty wiosnąZ balkonu patrzę na ogrody, które rosną iMyślę o tych ludziach, którzy wciąż chcą żyćKombinując jak popchnąć zamiast ciągnąć syfW każdej rodzinie tu jakiś dzieciak to nadziejaKtóra czasem w podstawówce rośnie, potem się rozwiewaCoraz częściej się upewniam, że marzenia są po to, by się nie spełniaćBo nie świata tyczą, ale sercaNie rozwijam się w tempie społeczeństwa, boStraciłbym istotę mego człowieczeństwa – wolnośćCo miasta muszą trzymać to w klatkachWielu pozwala sobie być sobą jedynie na melanżachMówią „Nie chcesz dorosnąć”, ja nie chcę tak dorosnąćMówią mi jak dorosnąć w dwóch słowach: „Łap chomąto”Jedyne czego chcą – twych mięśni i godzinA to, kim jesteś? Bądź poważny,kurwa, kogo to obchodzi? (cicho)Wkoło ani żywej duszy, w tobie też (cicho)Wkoło żadnego odgłosu, w tobie zew (cicho)Zaczyna swą pieśń młodość pusta, miałkaKtoś położył chuj na świat nasz, masz mnie za świadka, to prawdaMasz mnie za dowód i maż sięTo życie kiepski żart, a mówią ci „Bierz je poważnie”Nie chcesz już słyszeć o hajsie, hajsie, hajsieLecz nie ma nic ponad tę walkę o srajtaśmę, oddaj się jej lub poddaj sięA ja będę wyć do pustego niebaChoć dobrze wiem, że i tak to niczego nie daBędę czekać, aż powrócą tu zmęczone echa mego głosuWierząc, że usłyszę twój wśród nichI będę żyć na krawędzi cieniaNa ostrzu prawdy nie szukając usprawiedliwieniaDla tego losu wszystkich ludzi bez imienia, boLudzie to przyczyny, a zdarzenia to skutkiNa ścianie wisi zegar, stanął Bóg wie kiedyBóg niekiedy śni mi się i mówi „Musisz przeżyć”Budzę się wkurwiony, nie mam sił, a muszę wierzyć, żeNonsens, w którym żyję ma cel, ma mnie zmienić, zmieniA – może to z braku hajsu?B – może to z braku sensu?C – może to wynik lęku, przyzwyczajeń i kompleksów?Można wymieniać dalej, przyczyn jest alfabetAle skutek jest ten sam, dawno przeorałeś banięJak jesteś pierdolnięty tu nie dają za to rentyJak raz się wpieprzysz w gówno, jesteś nim przesiąkniętyŁańcuchy konsekwencji ciągniesz u nóg do śmierciI różnisz się od reszty, więc jesteś aspołecznyWchodzę na wzgórze unieść lekko ciężką głowęSam na sam z pełnią, towarzystwo ciężko znoszę, Zawsze chyba byłem sam, zawsze chyba chciałem tegoNa zegarku mam wciąż zero zero zero zeroNiech bije zegar w takt moich błędnych krokówGodzina duchów? Sram na to, daj mi spokójPrzerwa od śmierci – życie, nie myślę jak je spędzićMyślę jak je spełnić, do pełni o tym wyjęNic to nie daje, ale co by niby dało, gdybym zamilkł?Moja pieśń, moja miłość, nie czekamy na nicGramy swoją rzecz, wielką rzecz z rzeczy małychDobrze wiemy kim jesteśmy dla nas będąc nikim dla nich (cicho)Wkoło ani żywej duszy, we mnie też (cicho)Wkoło żadnego odgłosu, we mnie zew (cicho)Zaczyna swą pieśń młodość smutna, wściekłaZnowu wszystko o nas bez nas, szkoda łez na mleko rozlaneNa wieko kamień, już sam na amen, wieki wieków czekałemW sprawie wartej chuja przelałem krew i atramentWchodzę na krawędź, jak wtedy, gdy byłem ptakiemBłękit był zaproszeniem wtedy, dzisiaj czerń jest rozkazem